Niepokalana zwyciężyła

Niepokalana zwyciężyła

Niepokalana zwyciężyła

Czarna noc leżała nad światem. Naftowa latarnia wiotkim, niezdecydowanym płomykiem oświetlała pod sobą żółty, rozedrgany krąg, rzucając w dal niesamowite cienie.

Na małej, pustej stacyjce, na pół pogrążonej w ciemnościach czekałem na pociąg. Wreszcie dymiąc i plując iskrami „osobówka” wpadła zadyszana na peron. Nikt nie wysiadał. Konduktorzy pospiesznie odkrzyknęli nazwę miejscowości i jaskrawym światłem latarek wymachali sygnał odjazdu.

Pośpiesznie wrzuciłem walizkę do przedziału trzeciej klasy, ot , tak na chybił trafił. I jak się okazało, trafiłem nieźle. Pociąg bowiem, jak zwykle w okresie przedświątecznym, był przeładowany. Ja jednak znalazłem miejsce i to siedzące.

– Gotów!

Gwałtowne, jakby gniewliwe sapnięcie lokomotywy: jedno, drugie, trzecie i pociąg ruszył. Zrazu wolno, potem prędzej, wreszcie z całym impetem runął w ciemność I pędził na spotkanie głuchej nocy. jechaliśmy całą siłą pary. Parowóz coraz śmielej darł się w przestrzeń i chwytał coraz nowsze, coraz dalsze perspektywy.

Przeżegnałem się i usiadłem. Podróżni milcząc, spoglądali na mnie. Wtem rozszedł się po przedziale gorący zapach alkoholu i niemile drażnił powonienie. Mój sąsiad z prawej strony, starszy, w robotniczą kurtkę odziany mężczyzna, zadarł głowę do góry i ciągnął prosto z flaszki, aż mu grdyka niespokojnie latała i bulgotało w bezdennej gardzieli. Podróżni poczęli zerkać to na niego, to na mnie. On też ugasiwszy, zdaje się, nie pierwsze pragnienie, otarł garścią usta i spojrzał w moją stronę – nie powiem bezczelnie, ale wyzywająco. Aby uniknąć awantury, rozpocząłem brewiarz, jak zwykle, znakiem krzyża świętego.

– żegna się, jak przed diabłem, burknął złośliwie, zaczepnie.

Odpowiedział mu lekki półuśmieszek podróżnych. To go zachęciło i ośmieliło do reszty.

– Proszę księdza, czy ksiądz pije?

– Owszem, bardzo często i dużo.

Zgłupiał, a pasażerowie także.

– Najuprzejmiej dziękuję, ale toastu nie spełnię, bo jestem abstynentem.

– Jak to?…

– A no, widzi pan, piję wodę, herbatę, mleko, ale do wódki, jakoś nie mam przekonania, bo pijaństwo to grzech i głupota; zresztą nie stać mię na to.

– Ho-ho-ho – zarechotał grubiańsko. – Grzech?… A cóż to znowu za potwór?

– Masz pan słuszność, grzech to prawdziwy potwór, co śmie łamać prawo Boże, a człowiekowi zawala drogę do nieba.

– Do nieba… a czy w niebie można pić? Bo jak nie, to nie chcę tam iść.

– Pociesz się pan, w piekle pędzą samogonkę pod dostatkiem, – a i kompanii – sądzę nie zabraknie. (Ogólny śmiech).

– Taak? Dobre by było, ale gdzież ono jest – widział ksiądz kiedy piekło?

– A Pan widział gorzelnię, z której wyszedł ten spirytus? Nie! Jednak ona istnieje. Tak samo piekło, chociaż pan nie widział, – jest. Radzę więc nie tyle dopytywać się o to, gdzie piekło jest, ile raczej troszczyć się, aby się tam nie dostać.

– Eee, proszę księdza, piekła nie ma.

– Ooo, to ciekawe, a kiedy pan zgasił?

– A kiedy ksiądz zapalił?

– W wagonie zapanowała ogólna wesołość. Dziwiłem się, że prosty, przynajmniej z wyglądu, robotnik potrafi tak sprytnie dysputować. Próbowałem odparować szyderstwo:

– Cóż pan myśli, że piekło to pańska fajka? Piekło zapalił Bóg, by płonęło przez niekończącą się wieczność na postrach i karę dla pijaków i innych grzeszników.

– Księże, to są strachy na lachy, my się piekła nie boimy.

– Niby któż to są ci, „my”?

– No, my wszyscy, co nie wierzymy księżom.

– Bardzo dobrze, możecie sobie księżom nie wierzyć, ale przecież o piekle nauczał i nim zagroził Pan Jezus.

– Słyszał to ksiądz?

– Jakżeż, nie zna pan tych słów Chrystusowych: „Idźcie przeklęci ode mnie w ogień wieczny – i pójdą ci na mękę, a sprawiedliwi do żywota wiecznego”? Albo: „Lepiej wnijść do Królestwa Niebieskiego kaleką, niż mając obie ręce iść do piekła w ogień nieugaszony”…

– Ho-ho-ho… dobrodzieju! Stara jak świat bajeczka, dobra dla bab, ale nie dla mnie.

– Zupełnie trafnie powiada pan, że jest to stara jak świat – tylko nie bajeczka, lecz, niestety, prawda, święta prawda objawiona przez samego Boga.

– Nie wierzę w to.

– Pewnie, bardzo wygodna zasada. Ale niestety, tylko do czasu, bo…

– Bo co?

– Dajmy na to, co będzie potem? –

– Kiedy?

– No, choćby po śmierci?

– Po śmierci?… pójdziemy razem do nieba.

– Eee, daj pan spokój, do nieba droga trudna. Powiadają, że wąska i stroma, tam na trzeźwo ciężko trafić, a cóż dopiero pod gazem. Co innego do piekła, gościniec szeroki i wygodny, po bokach rowy. Jest przynajmniej gdzie klapnąć i przeczekać, aż się ziemia wyszumi i zaprzestanie swoich wariackich obertasów. A zresztą, jakby to wyglądało: Ja z brewiarzem pod pachą i koronką u pasa, a pan z ćwiartką czystej w garści. Przecież musi być jakaś sprawiedliwość, wszak Bóg jest sędzią najsprawiedliwszym, a tymczasem, gdyby ludzie bogobojni przestrzegający przykazań Bożych, a w dodatku żyjący częstokroć w ciężkiej biedzie, mieli dzielić po śmierci ten sam los, co pijacy, rozpustnicy, złodzieje, oszuści, bandyci i inni przestępcy prawa Bożego – to chyba i pan przyzna, że wtedy nie było by sprawiedliwości nawet u Boga.

Chciał przerwać, ale nie pozwoliłem i mówiłem dalej: Toteż pismo św. wyraźnie powiada, „iż niesprawiedliwi nie osiągną królestwa Bożego”, to znaczy, że – jak powiada św. Paweł Ap. – „ani porubnicy, ani bałwanom służący, ani cudzołożnicy, ani psotliwi, ani złodzieje, ani łakomi, ani pijanice” do nieba się nie dostaną.

– Co mi tam ksiądz będzie prawił kazanie.

– Nie chciał pan usłyszeć prawdy, nie trzeba było księdza zaczepiać. Wiem, że prawda w oczy kole, niemniej jednak bez względu na to czy jest ona dla kogoś gorzką czy słodką, czy wygodną, czy niewygodną, przyjemną, czy straszną, każdy musi się z nią pogodzić. I w piekło, choć wolelibyśmy, żeby go nie było, musimy uwierzyć!

Zamyślił się. Przez otwarte okno wtargnęło zimne, orzeźwiające powietrze. Szary świt zamglonego poranka zajrzał do środka.

– Czy ksiądz naprawdę wierzy w piekło?

– Ja jestem tego pewny, pewniejszy, niż np. istnienie pociągu, którym jedziemy.

– Niemożliwe?…

– Tak – bo wiara moja w piekło opiera się na nieomylnym twierdzeniu Boga, o przekonanie o pociągu jest tylko oparte na spostrzeżeniach zmysłów (oczu, uszu, dotyku), które przecież mogą zawieść i w rzeczywistości nieraz zawodzą.

– Kiedy tak, to niech ksiądz powie, co robić, żeby się tam nie dostać?

– Trzeba uregulować rachunki z Bogiem.

– To proszę powiedzieć, ile jestem Bogu winien, a zapłacę.

– Hola, hola, pomalutku, bom gotów chwycić za słowo, a uprzedzam, że z Bogiem nie tak łatwo, jak z pierwszym lepszym Szmulem z Nalewek, który „na kredkę” daje monopolkę.

– Cóż też ksiądz wygaduje, z jakich Nalewek, ja u żydów nie kupuję.

W przedziale było coraz duszniej. Wyszedłem na korytarz. Za chwilę wyszedł za mną „on”. Spojrzałem niechętnie, miałem już dość wyziewów alkoholowych. Zauważył to i zmieszał się nieco.

– Ksiądz pewnie sądzi, że jestem niedowiarkiem?

– Nigdy źle o ludziach nie myślę.

– Proszę księdza – jestem kapitanem. Mam dobrze płatną posadę, lecz jestem nałogowym pijakiem… Nie wierzy ksiądz?.-

Wydobył legitymację. Mówił prawdę.

– Zapewne dziwi się ksiądz, dlaczego jestem tak źle ubrany. Otóż nie chcę ze siebie robić widowiska. Bo gdy się upije prosty robociarz, nikogo to nie dziwi, ale…

– Aha, rozumiem. Dlaczego jednak pan pije?

– Rozpiłem się, odkąd mój starszy kolega X (wymienił nazwisko), uwiódł mi i odebrał żonę. Wtedy też straciłem wiarę i przestałem praktykować.

– I przyniosło to panu ulgę?

– Gdzież tam, coraz gorzej. Ciężko jest żyć samemu. Święta spędzę w pociągu.

– Chciał by się pan zmienić?

– To niemożliwe.

Podałem mu Cudowny Medalik.

– Co to?

– Medalik Matki Boskiej Niepokalanej, odznaka członków Milicji.

– Cóż to za organizacja?

– Jest to stowarzyszenie religijne, którego istotę stanowi całkowite oddanie się Niepokalanej na własność, a celem jest pozyskanie dla Niej wszystkich dusz ludzkich, zwłaszcza dusz zbłąkanych i grzesznych.

– A więc i mojej.

– Tak jest! Niech się pan zapisze do Milicji.

– Cóż mi to pomoże?

– Niepokalana każdemu dopomóc potrafi, spróbuj pan.

– Hm, mam spróbować?

– Tak!

– To dobrze.

– Podał adres, zaprenumerował „Rycerza” i zapytał:

– Co jestem winien?

– Swoją duszę! – Dziwi się pan? – Tak, odtąd jesteś pan własnością Niepokalanej.

– Cóż mam robić?

– Przede wszystkim wyspowiadać się?…

– Jaaa?… Spowiadać się?…

– Tak! I to natychmiast w wagonie. Dopomogę panu, będziemy udawać, że rozmawiamy.

Rycerz Niepokalanej – Marzec 3 (195) 1938.   s. 67

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

We take processes apart, rethink, rebuild, and deliver them back working smarter than ever before.
0:00
0:00