Wiktor Mróz OFM Conv. (Franciszek Błaż)
28 kwietnia 1992 roku, na obczyźnie, w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej zmarł na atak serca ksiądz Franciszek Błaż, franciszkanin noszący imię zakonne Wiktor, od roku 1944 posługujący się nazwiskiem Mróz. Kapłan walczący – z ukraińskim nacjonalizmem, niemieckim narodowym socjalizmem i posoborowym neo-modernizmem. Ksiądz Błaż wielokrotnie podczas swej długiej, ponad 50-letniej posługi kapłańskiej (1941-1992) stawał na drodze siłom pragnącym unicestwić istniejący od stuleci ład, czy to w małej ojczyźnie, gdzie duszpasterzował, w większej, ziemskiej ojczyźnie czyli Polsce czy też wreszcie w civitate Dei – państwie Bożym na ziemi.
Hanaczów
Wspomnianą małą ojczyzną był Hanaczów – wieś istniejąca od niepamiętnych czasów – najpierw przy trakcie z Polski na Ruś przez Grody Czerwieńskie, potem jako osada w rejonie Lwowa (niecałe 30 km od miasta), od roku 1394 należąca do zakonu Braci Mniejszych. Ojciec Błaż, urodzony 29 stycznia roku 1915 roku w Miertnikach, w okolicy Stryja, który po nauce w niższym seminarium franciszkańskim w Niepokalanowie u boku wielkiego misjonarza o. Maksymiliana Kolbe oraz nauce filozofii we Lwowie i teologii w Krakowie, 20 lipca 1941 roku przyjął święcenia kapłańskie, do parafii w Hanaczowie trafił z Rybotycz w październiku roku 1943 jako katecheta. Wieś była ludna i liczyła wówczas około 3 tysięcy mieszkańców, wśród których znajdowali się m.in. uchodźcy wołyńscy oraz ukrywający się Żydzi, a wkrótce pojawiła się także grupka partyzantów sowieckich z rozbitego oddziału. Proboszczem Hanaczowa był o. Celestyn Tadeusz Gacek. Przy kościele parafialnym z końca XVIII wieku w latach 1937-38 wzniesiono budynek klasztorny.
- Wiktor przybył do Hanaczowa kilka miesięcy po rozpoczęciu rzezi na Wołyniu i krwawej niedzieli 11 lipca 1943 roku, mieszkańcy wsi obawiali się zatem podzielenia losu rodaków. Postanowiono na wzór innych miejscowości m.in. Przebraża zorganizować obronę wsi przed ludobójcami z UPA. Do Hanaczowa przybył na jesieni roku 1943 oficer Okręgu Lwów Armii Krajowej porucznik „Andrzej” by opracować we współpracy z wachmistrzem „Głogiem” – Kazimierzem Wojtowiczem plan na wypadek napadu. Obronę miały zapewniać ułożone w trójkąt w centrum wsi okopy i schrony, jednak propozycja nie spotkała się z aprobatą mieszkańców, którzy nie wierzyli w atak chcieli pozostawiać położonych na zewnątrz owego planowanego pierścienia domów i znajdującego się tam dobytku. W rezultacie oporu mieszkańców zdecydowano się umieścić posterunki na skraju wsi, co utrudniało ewentualną obronę.
Wkrótce zagrożenie okazało się realne – jeszcze w październiku grupka Ukraińców zaskoczyła w lesie przedwojennego nauczyciela, żonatego z Ukrainką porucznika AK Stanisława Weissa, odczytała mu „wyrok” śmierci i zabiła strzałem w tył głowy. Na zamordowanym dokonano grabieży. Weissa zabito mimo ostrzeżeń wywiadu AK o planowanej akcji. Na początku listopada wysłany przez „Głoga” oddział schwytał w rejonie Hanaczowa trzech uzbrojonych banderowców i przekazał ich Niemcom, którzy ich rozstrzelali. Mimo nalegań „Głoga” mieszkańcy Hanaczowa nadal odrzucali koncepcję trójkąta obronnego. „Głóg” pozostawił zatem w Hanaczowie około 25 partyzantów, którzy mieli wyszkolić około 150 rekrutów spośród miejscowej ludności. W grudniu do wsi nadchodziły kolejne wieści o mordach w okolicznych osadach – wśród bestialsko zamordowanych były kobiety i dzieci. Do ataku na Hanaczów doszło jednak dopiero w wieczór święta Matki Bożej Gromnicznej – 2 lutego 1944 roku.
Kilka godzin wcześniej obrona miejscowości została zaalarmowana przez patrole AK o gromadzących się w lasach na południe od wsi oddziałach ukraińskich. Około godziny 21 silne zgrupowanie UPA liczące prawie tysiąc osób otoczyło Hanaczów i podjęło uderzenie z kilku stron. Obrońcy dowodzeni przez „Głoga” ponieśli szereg ofiar, część domów opanowali banderowcy, mordując wszystkich, których dopadli. Bezbronnych zakłuwano bagnetami lub zarąbywano siekierami. O. Wiktor znajdował się na plebani, stanowiącej jeden z głównych punktów obrony, gdzie trwał zażarty ostrzał z obu stron. Po północy banderowcy, paląc 70 zabudowań, widząc przybywające na odsiecz oddziały partyzanckie, wycofali się. Po stronie polskiej poległo lub zostało zamordowanych 85 osób. W szkole zorganizowano lazaret, gdzie opatrywano rannych w liczbie około stu. Zmarłych pochowano we wspólnym grobie, kazanie wygłosił o. Błaż.
Po tym bolesnym doświadczeniu mieszkańcy Hanaczowa zgodzili się na proponowany przez AK plan obrony, przystąpiono też do budowy zamaskowanych schronów oraz umacniania kluczowych budowli, w tym kościoła. Prace nadzorował mjr Anatol Sawicki – „Młot” a dowództwo obrony Hanaczowa objął por. Paweł Jastrzębski – „Strzała”. W Hanaczowie pozostał także „Głóg” – wachmistrz Wojtowicz. Spodziewano się że kolejny atak nastąpi w święta Wielkanocne kiedy to mieszkańcy będą w rozprężeniu. Sami banderowcy rozsiewali wieści o planowanym zniszczeniu wsi. Wobec zagrożenia ks. Gacek zorganizował ewakuację ze wsi części mieszkańców, w tym dzieci, kobiet i chorych. O. Wiktor pozostał w Hanaczowie jako duszpasterz i, jak zapisał miejscowy poeta Andrzej Mucha: „pocieszał by nie tracić ducha.” Zorganizował też dla swojej trzódki liturgię Wielkiego Tygodnia.
8 kwietnia, gdy przypadała Wielka Sobota zwiad AK doniósł o obecności w rejonie wsi kilkusetosobowego zgrupowania UPA. Czuwano cały dzień i noc ale atak nie nastąpił. W niedzielę rano, 9 kwietnia o 6.30 o. Wiktor odprawił uroczystą Mszę rezurekcyjną. Wobec wiadomości o zrzucie broni przez samoloty alianckie postanowiono że por. „Strzała” z oddziałem uda się po broń a pod jego nieobecność dowodzenie obejmie „Głóg”. Atak w sile około tysiąca napastników nastąpił dopiero około północy. Około tysiąca banderowców podeszło pod wieś i ostrzelało ją pociskami zapalającymi. Główne natarcie ruszyło od strony wschodniej. Polacy poczekali aż przeciwnik ruszy do szturmu i otworzyli z bliskiej odległości zmasowany ogień do skoncentrowanego na łące wroga. Atak zatrzymał się a „Głogowi” udało się przeprowadzić nad ranem kontratak na skrzydło upainców, zabijając ich dowódcę – gruzińskiego dezertera z Armii Czerwonej. Podczas boju części banderowców udało się dotrzeć aż pod kościół, który obrzucano materiałami zapalającymi. Kobiety i dzieci, które schroniły się w zabarykadowanym kościele pocieszał ks. Błaż, organizując wspólną modlitwę. Wobec trwającego ostrzału polecił aby mieszkańcy ukryli się za podmurówkami poddasza. Udzielał też razem ze współbratem o. Szczepanem rozgrzeszenia Komunii Świętej. Nad ranem na Ukraińców uderzył też powracający do wsi por. „Strzała”. Banderowcy zapozorowali przygotowania do odwrotu, lecz około 7.30 ponownie uderzyli. Ten atak jednak bardzo szybko się załamał i tym razem przeciwnik około godziny 9 w Poniedziałek Wielkanocny na dobre się wycofał. Po stronie obrońców zginęło 5 osób (w tym trzy osoby z oddziału por. Strzały, który objął dowodzenie po rannym w rękę „Głogu”), lecz Ukraińcy zamordowali 21 mieszkańców, którzy pozostali poza „trójkątem obronnym” oraz kilkanaście osób w pobliskich wioskach. Świadkowie opisywali że widzieli spalone bydło i pomordowanych – w tym ciężarną kobietę z rozprutym brzuchem i młodą niewiastę z obciętymi piersiami. Ocalał Michał Nieckarz, który ranny udał zabitego, za to banderowcy zakłuli mu żonę i pięcioro malutkich dzieci.
Spaleniu uległa większa część wsi poza „trójkątem” zatem w kolejnych dniach rozpoczęto ewakuację pozostałych jej mieszkańców, którzy byli na drodze ostrzeliwani przez banderowców. Na drodze do Przemyślan zabito w ten sposób około 10 osób, w tym sołtysa Mariana Dyla, którego wcześniej o. Wiktor próbował odwieść od wyjazdu. 17 kwietnia zorganizowano silny konwój z udziałem kilku niemieckich żołnierzy. Został zaatakowany z zasadzki przez upaińców pozorujących procesję na cmentarzu, lecz atak odparto. W Hanaczowie pozostał oddział AK liczący kilkudziesięciu ludzi oraz ponad stu mieszkańców z o. Wiktorem, jak również grupa Żydów. Część osób chorowała na tyfus. Planowano ewakuację reszty pozostających w Hanaczowie osób.
Epilog i koniec Hanaczowa przyszedł wkrótce. Otóż, w ramach kompletnie nieudanego projektu AK „Burza” w rejonie Hanaczowa dokonano akcji dywersyjnych, w tym wykolejenia pociągu z transportem broni na front wschodni. Ukraińcy wykorzystali to, donosząc Niemcom że w Hanaczowie stacjonują partyzanci sowieccy i żydowscy. 2 maja 1944 roku o godz. 4 nad ranem wieś otoczyły oddziały SS, żandarmerii i gestapo, wsparte czołgami i granatnikami. Części partyzantów udało przedrzeć się po zażartej walce przez okrążenie, reszta ukryła się w schronach we wsi. O. Wiktor zadbał o umieszczenie w schronach części mieszkańców, głównie rannych i chorych. Niemcy rozpoczęli ostrzał wsi i podpalanie budynków. Mieszkańców, którzy znaleźli się poza schronami zebrano pod kościołem i część ich, w tym ujawnionych Żydów, rozstrzelano, resztę zabrano do Lwowa. Zginęło łącznie 16 żołnierzy i 30 mieszkańców. Ukryć udało się około 60 osobom. Po odejściu Niemców na Hanaczów nadciągnęli Ukraińcy, lecz pozostali partyzanci zniechęcili ich ogniem z karabinów.
- Wiktor opuścił zniszczoną wieś Braci Mniejszych wśród ostatnich mieszkańców, zabierając z kościoła Najświętszy Sakrament. Z Hanaczowa przedostał się do klasztoru franciszkanów we Lwowie, gdzie zdał relację z ostatnich wydarzeń. Za odwagę i poświęcenie podczas obrony Hanaczowa otrzymał Krzyż Walecznych i stopień podporucznika. Został też kapelanem AK obwodu Przemyślany i przyjął pseudonim „Mróz”. Latem roku 1944 znalazł się w Niepokalanowie i brał udział w pracach przymusowych przy budowie umocnień w rejonie Sochaczewa
Exodus z Polski
Hanaczów upadł, gdyż Ukraińcy posłużyli się rękami Niemców, co ułatwiły wspomniane wyżej akty dywersyjne partyzantki AK w obwodzie Przemyślany. Nonsensowność tego typu aktów w sytuacji, w której jeden okupant – niemiecki praktycznie przegrał już walkę na froncie wschodnim z drugim okupantem – sowieckim dostrzegano w polskim podziemiu. Do rangi zasady wstrzymanie się od tego rodzaju aktów podniosła organizacja, z której losami ks. Błaż związał się latem 1944 roku. W listopadzie odnajdujemy go jako kapelana Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, choć do 202 pułku piechoty Ziemi Sandomierskiej NSZ przystał wcześniej. Antoni Szacki – „Bohun” w swoich wspomnieniach „Byłem dowódcą Brygady Świętokrzyskiej” wymienia go jako tego kapłana, który odprawiał Mszę 8 września 1944 roku, w święto Narodzenia NMP, kiedy to rankiem, pod Rząbcem dotarło do dowództwa Brygady doniesienie o pochwyceniu i uwięzieniu przez partyzantów komunistycznych jednego z patroli i doszło do boju, po którym, jak pisze „Bohun”: „pod wieczór cała Brygada stanęła przed ołtarzem polowym modląc się i dziękując za ocalenie 13-tu żołnierzy od śmierci. Ludność wsi Rząbiec wzięła liczny udział w odprawionej mszy świętej. Wszyscy cieszyli się z rozgromienia partyzantów komunistycznych, którzy już od dłuższego czasu terroryzowali miejscową ludność, uprawiając zwykły bandytyzm.” Z Rząbcem związany jest też istotny epizod życia innego duchownego wspomniany przez Szackiego: „Ppor. Sanowski, dowódca ujętego przez komunistów patrolu, stojąc przed plutonem egzekucyjnym, przyrzekł Bogu, że w razie uratowania towarzyszy i siebie od śmierci, życie swe poświęci służbie Bożej i Kościoła. Uwolniony dosłownie w ostatnich sekundach przed egzekucją, obietnicy dotrzymał. Po wojnie wstąpił do seminarium duchownego w Rzymie, następnie studiował teologię na tamtejszym uniwersytecie. Otrzymał tytuł doktora. Odwiedził mnie i moją rodzinę we Francji pod Bordcaux w 1954 roku. Wysłany na misję do Afryki zmarł po paru latach na raka.”
Brygada Świętokrzyska podejmowała walkę z Niemcami i oddziałami komunistycznymi jedynie w razie konieczności, w samoobronie lub celem zdobycia amunicji. Na jesieni roku 1944 Brygada liczyła około 1200 osób, jednak stan ten uległ zmniejszeniu na zimę i wynosił na 6 grudnia tegoż roku 822 osób. Początek roku 1945 i wieści o zimowej ofensywie sowieckiej zastał Brygadę w rejonie Miechowa na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Dowódca Antoni Szacki – „Bohun”, który w wojnie 1919-21 przechodził trudy bolszewickiej niewoli postanowił marsz na zachód, który podjęto niezwłocznie w nocy z 13 na 14 stycznia mimo śniegówi około -10 stopniowego mrozu. Po walkach z Niemcami pod Pogwizdowem, gdzie o. Mróz nieustraszenie udzielał rannym sakramentów pod ogniem wroga a następnie odmówił modlitwę nad wspólną mogiłą 9 zabitych, oraz nękaniu ostrzałem przez następującą na tyły zgrupowania Armię Czerwoną. 15 stycznia uzyskano porozumienie pozwalające Brygadzie przekroczyć w Żarnowcu most na Pilicy, do której podchodziły już pierwsze jednostki sowieckie. 19 stycznia Brygada przekroczyła dawną granicę polsko-niemiecką pod Zawadzkiem. Kazimierz Baranowski -„Sęp” odnotował: „Ludzie, jedni w mundurach, drudzy na pół cywile z ryngrafami Matki Boskiej Częstochowskiej na piersiach, wzruszeni dochodzą do granicy. Widać, że każdy żegna się i cicho modli. Niektórzy zdejmują nakrycia z głów, inni dotykają ziemi, oglądając się do tyłu, nie wiedząc, czy Bóg pozwoli wrócić do rodzinnego Kraju.” 21 stycznia przeprawiono się pod Krapkowicami przez Odrę, do której zbliżały się pancerne kolumny sowieckie.
Dalszy szlak Brygady w oparciu o kruchy rozejm z Niemcami wiódł przez Kubice w rejonie Ząbkowic Śląskich (gdzie 27 stycznia przeprowadzono rozmowy z Niemcami, których efektem była zgoda na przejście bocznymi drogami z kierunkiem na Pragę), Bielawę i Pieszyce do Pogorzałej w okolicy Wałbrzycha (gdzie Brygada spędziła dzień Matki Bożej Gromnicznej) a potem przez Stary Lesieniec, Krzeszów z cysterskim klasztorem i Chełmsko Śl. w rejon Trutnova, gdzie Brygada, po przekroczeniu 6 lutego dawnej granicy niemiecko-czechosłowackiej (obecnej polsko-czeskiej pod Pietrzykowicami koło Okrzeszyna), zatrzymała się na dziesięć dni w rejonie Hostinnego (Arnau) u podnóża Karkonoszy [daty przejścia podaję za: Cz. Brzoza – Od Miechowa do Coburga: Brygada Świętokrzyska Narodowych Sił Zbrojnych w marszu na zachód oraz folderem IPN „Droga do wolności”]. Bohun odnotował że „przejście przez czeskie góry Sudety było jednym z najcięższych, jakie wykonywaliśmy w posuwaniu się na Zachód. Wysokie góry, głębokie śniegi i strome drogi utrudniały i opóźniały przemarsz. Pomimo tych przeszkód żołnierz, choć głodny, w zniszczonym, podartym ubraniu, prawie u kresu wytrzymałości fizycznej, pokonywał wszystko z głęboką wiarą w lepszą przyszłość”.
8 marca Brygada dotarła do Ratenic, około 30 kilometrów na wschód od Pragi, skąd władze niemieckie skierowały ją koleją z powrotem na wschód – do Rozstani w Morawskim Krasie, na pn. wsch. od Brna, gdzie przebywała prawie miesiąc w sąsiedztwie silnych jednostek niemieckich. Na początku kwietnia dowództwo Brygady zostało wezwane przez Niemców na rozmowy, w wyniku których ci wyrazili zgodę na przemieszczenie się Brygady na zachód. 8 kwietnia, w Białą Niedzielę, gdy uczestniczący w kursie podchorążowie zwiedzili pobliską Jaskinię Macochy odczytano rozkaz wymarszu na zachód (por. dziennik Bolesława Kempy). 12 kwietnia podjęto ów marsz ku amerykańskim liniom. Po drodze rozbrajano Niemców i rekwirowano im odzież. 1 maja dotarła w rejon Pilzna i nawiązała kontakt z Amerykanami z armii gen. Pattona. 5 maja przeprowadziła akcję wyzwolenia kobiecego obozu w Holiszowie (KL Holleischen) a następnego dni dokonano połączenia z jednostkami amerykańskimi.
Przez cały ten okres, pełen napięć i stałego zagrożenia ze strony Niemców a potem Sowietów, którzy żądali uznania Brygady za jednostkę kolaborancką, o. Wiktor pełnił posługę duszpasterską dla żołnierzy Brygady. Tak opisywał jego duszpasterzowanie podchorąży Bolesław Kempa w swoim dzienniku: „Niedziela Palmowa [25.03.1945 r.] (…) Po południu rozpoczęły się rekolekcje i będą trwały do środy włącznie. Na tej wsi, gdzie obecnie jesteśmy [tj. w Rozstani], jest kościół. Oczywiście zastaliśmy tylko ściany, bo wszystko zostało z niego zabrane. Nasz kapelan jak mógł, tak go ozdobił i mamy teraz kościół sami dla siebie” Wielki Tydzień był intensywny i jak zanotował pchor. Kempa: „Ostatni tydzień był naprawdę ciężki, bo poza ćwiczeniami mieliśmy przez trzy dni rekolekcje, potem spowiedź i codziennie rano nabożeństwo z komunią”, za to „kapelan tak ładnie urządził ciemnicę i grób, że przypomina się zaraz Polska”. O. Wiktor zorganizował podczas pobytu w Rozstani nawet chór kościelny. Po nawiązaniu kontaktu z oddziałami amerykańskimi, 8 maja 1945 roku odprawił uroczystą Mszę dziękczynną. O. Wiktor dokumentował również epopeję Brygady w formie zdjęć. Następnie, od lipca roku 1945 wspomagał utworzone Polskie Kompanie Wartownicze w Erlagen a potem duszpasterzował Polonii w Monachium.
Śladami Ojca Kolbe
Po II wojnie światowej o. Wiktor znalazł się w lipcu roku 1947 w Stanach Zjednoczonych, jednak postanowił pójść w ślady swego dawnego duchowego kierownika – o. Maksymiliana Kolbe i wyjechał w grudniu roku 1949 na misje do zniszczonej przez II wojnę światową Japonii (daty podaję za: https://frfenton.files.wordpress.com/2017/12/orcm-jan-1978.pdf, podobnie: https://buffalonews.com/1992/04/30/rev-victor-mroz-traditionalist-priest/, tak też na pamiątkowym obrazku z okazji 50-lecia święceń kapłańskich o. Wiktora), gdzie przebywał w Kobe, Osace i Nagasaki. O swoim spotkaniu z wielkim synem Niepokalanej tak pisał po latach „spotkałem naszego bohatera tam [tj. w Niepokalanowie] w roku 1930 kiedy przyjęto mnie jako piętnastoletniego chłopca do jego mniejszego seminarium.” (The Man I Knew za: https://mariskavaxxine.wordpress.com/2019/04/19/the-man-i-knew-part-i-by-father-victor-mroz/). O. Kolbe przepowiedział mu że jeśli pragnie zbawić swą duszę musi zostać księdzem, będzie miał ciężkie życie, lecz ostatnie kilka lat będzie szczęśliwych. W Japonii o. Mróz sprawował opiekę duszpasterską nad kilkuset wiernymi. W tym okresie podupadł na zdrowiu – trapiła go poważna choroba serca. Spędził na misjach w Japonii 18 lat, podczas których na szczytach eklezjalnych zmieniło się bardzo wiele.
W obronie Wiary
W roku 1967 o. Mróz znalazł się w Kanadzie, gdzie pracował między innymi jako wikary parafii Trójcy Św. w Montrealu a – od marca 1968 roku do października roku 1969 (por. https://www.franciszkanie.org/kanada/mswsm/historia.htm) – jako kapelan polskiej Misji św. Wojciecha w Montrealu. Jesienią roku 1969 udał się do Stanów Zjednoczonych, do Buffalo, gdzie duszpasterzował we franciszkańskiej parafii. Był to okres „wiosny Soboru”, kiedy to progresiści, korzystając z dokumentów i „ducha” zgromadzenia znanego jako Vaticanum II podejmowali coraz bardziej śmiałe „eksperymenty” na różnych polach.
Jako franciszkanin i syn duchowy o. Kolbe o. Mróz doceniał też znaczenie prasy i ubolewał nad stanem „tak zwanej Prasy Katolickiej”. „Tak zwana Prasa Katolicka dzisiaj” – pisał – „jest jak bardzo chory człowiek, umierający od potężnego zakażenia i ciężkiego zatrucia takimi śmiercionośnymi truciznami jak modernizm, liberalizm, sekularyzm, naturalizm, ekumenizm, etc. Jeśli uda się wam wziąć jakieś stare wydania czasopism katolickich przed Soborem Watykańskim II i porównać je z obecnymi wydaniami, zauważycie różnice. Tytuł będzie ten sam, lecz duch, zawartość są inne. Znajdziecie w nich rozwodniony czy też częściowy katolicyzm, pomieszany z osobliwymi ideami współpracy ze wszystkim co obce duchowi katolickiemu i nauczaniu sprzed Soboru Watykańskiego II. Nie znajdziecie nigdy owej mocnej woli obrony prawdy, walki ze złymi siłami niszczącymi nasz Kościół i nasze społeczeństwo. (…) Jeśli nawet traficie na artykuł w takim temacie jak komunizm, masoneria, protestantyzm, etc. będzie zawsze słaby i rozwodniony aby nie obrazić naszych „braci odłączonych”. W rzeczywistości nie znajdziecie dziś w tak zwanej Prasie Katolickiej żadnego wartościowego artykułu przeciw komunizmowi, masonerii, tajnym stowarzyszeniom, etc. ani przeciw jakiejkolwiek herezji w tej kwestii. Powodem niezdolności Prasy Katolickiej do stawienia oporu wpływowi zeświecczonego świata wokół nas jest fałszywy duch adaptowania się i tolerancji, wolności sumienia i wolności religijnej wprowadzony do Kościoła przez Sobór Watykański II. Kościół stracił swą tożsamość, wyciągając rękę do „Księcia tego świata”, to jest szatana, razem z jego ludzkimi kohortami z tajnych i jawnych stowarzyszeń. Współpraca z nimi oznacza całkowitą destrukcję Wiary Katolickiej, moralności, dogmatów, dyscypliny, Tradycji a nawet całej struktury Kościoła. Nasz Kościół pochodzi od Boga i nie ma nic do czynienia z „Księciem tego świata” poza walką z nim. Jeśli Kościół nie jest walczący, nie może prosperować i rozkwitać.
Świeccy humaniści przemieniają nasze szkoły, nasze instytucje, nasz rząd wedle swych ateistycznych dogmatów (…) Dzisiejsza „katolicka” prasa nie różni się wiele od prasy świeckiej (…) Zamiast bronić naszej danej przez Boga Wiary przeciw atakom jej wrogów i prowadzić katolickich czytelników ku prawdziwym ostatecznym celom życia, „nasza” prasa traci czas i środki na schlebianie wrogom katolicyzmu (…) W grzesznej próbie dostosowania się do neopogańskiego społeczeństwa wokół nas, Prasa „Katolicka” cierpi na kompleks niższości, który często prowadzi do niewolniczego naśladowania prasy świeckiej. (…) Nigdy za mało jest podkreślania roli mass mediów w zeświecczaniu i dechrystianizacji dzisiejszego świata. Prasa świecka, w tym radio i telewizja, stały się ważną siłą w wojnie przeciw Bogu i Kościołowi Katolickiemu. Nigdy wcześniej tak wielka siła nie była tak łatwo dostępna by służyć umacnianiu bądź degradacji ducha ludzkiego, zależnie od zalet bądź wad tych, którzy kierują mediami (…) Właściciele owych agencji, którzy często są antychrześcijańscy i mocno wierzą w fałszywą religię „Jednego Świata bez Boga” wykorzystują swój nikczemny wpływ by podkopywać i niszczyć Kościół Katolicki. Ich zwycięstwo wydaje się pewne jeśli dzisiejsza Prasa „Katolicka” nie stanie się znów naprawdę katolicka to jest nie będzie wiernym, bezkompromisowym obrońcą prawdy, tak jak była nim kiedyś.” (tł. za: https://archive.fatima.org/crusader/cr56/cr56pg17.asp)
Z powyższym współbrzmi list z listopada 1970 roku (cytowany na stronie http://semperfidelisetparatus.blogspot.com/2013/02/o-wiktor-mroz-proroczy-list.html), w którym o. Wiktor pisze: „Im więcej Kościół katolicki się ‘reformuje” – tym więcej staje się podobny do “kościoła reformowanego”, to jest protestanckiego, a nawet idzie dalej na lewo, bo już słychać między protestantami, że upominają się nawzajem, aby nie spaść tak nisko, jak katolicy i modlą się o nawrócenie katolików, mają mieć też wnet misje w krajach katolickich. (…) Wczoraj w Courier Express – świeckim dzienniku, była wiadomość na trzeciej stronie, że Kościół katolicki nawiązuje ścisłe więzy z żydami, a jakże. Z komunistami już jest w zgodzie, a przynajmniej idzie w ich kierunku, z masonami nie ma walki, bo to przecież bracia. Protestantom już się zazdrości ich doskonałości i małpuje ich liturgię i obyczaje. Pozostał jeszcze tylko djabeł, z którym Kościół oficjalnie nie ma stosunków w duchu ekumenicznym, ale jeśli ruch ekumeniczny pójdzie dalej w tym samym tempie, a nowi teologowie będą dalej zgłębiać doktrynę, to jestem absolutnie pewny, że wnet będziemy mieli z djabłem jak najlepsze stosunki, ba, nawet połączymy się w jedności religii, pokoju i miłości, djabeł biedak już i tak traci grunt pod nogami, bo większość nowoczesnych teologów nie uznaje wieczności piekła, a więc musi się z tymi teologami połączyć, bo co będzie z jego państwem i władaniem? Już tylko kilka zebrań teologicznych i ekumenicznych, a djabeł dostanie należne sobie miejsce w liturgii, jako potężny duch przekory i postępu, patron modernizmu i opiekun tych księży z długimi włosami, którzy aż pianę z gęby puszczają z wyczerpania w walce o prawo do żeniaczki, zniesienie celibatu. Jak na razie – wedle wszystkich “nowoczesnych” dzieł teologów katolickich – protestanci są OK, a wszystko, co było dotychczas katolickie – śmierdzi myszką, jest zacofaniem, zabobonem, bigoterią, różaniec niczym się nie różni od chińskich młynków do modlitwy, a obrazy i dzieła sztuki – są abominacją, zgnilizną kapitalistów duchownych i świeckich. Ale wnet reformiści katoliccy pójdą dalej: bo kto ich zatrzyma w badaniach? przecie kary i klątwy i cenzury na autorów są zniesione, na duchownych też.”
- Wiktor nie przewidział być może że posoborowie miało jednak stosować kary, nawet ekskomunikę, ale wobec wiernie trwających przy Tradycji, obwieszczając schizmę u tych, którzy chcieli trwać przy autorytecie Urzędu Piotrowego, na przekór koncyliarystom, kolegialistom i demokratystom wszelakiej maści.
Pragnienie wytrwania przy Mszy Św. w tradycyjnym rycie rzymskim i odrzucanie nowinek „ducha czasu” zaowocowało tym że o. Wiktor 25 listopada roku 1977 o godz. 11 (za: https://frfenton.files.wordpress.com/2017/12/orcm-jan-1978.pdf ) postanowił opuścić parafię franciszkańską w Buffalo i dołączył do ORCM – Ruchu Ortodoksyjnych Katolików Rzymskich zainicjowanego przez ks. Franciszka Fentona pod wpływem jezuity – cristero o. Joaquina Saenza y Arriagi (zm. 1976), autora książki La nueva iglesia montiniana. O. Wiktor odprawiał tradycyjną Mszę w rejonie Buffalo i założył kaplicę Matki Bożej Różańcowej. Prowadził też wykłady i publikował teksty w biuletynie OCRM jak ten z kwietnia 1978 roku – „’Ekumenizm’ prowadzi do apostazji”, w którym pisał (tł. za: https://frfenton.files.wordpress.com/2017/12/orcm-april-1978.pdf):
„Przez stulecia aż do końca pontyfikatu Papieża Piusa XII w roku 1958 następcy Apostołów – Papieże, biskupi, kapłani, całe nauczycielskie ciał Kościoła – nauczało tych samych prawd objawionych przez Jezusa Chrystusa, z taką samą nieugiętą wytrwałością, od jednego Soboru do drugiego, dziewiętnastu w sumie, odcinając wszelkie pędy przeciwnej doktryny ludzkiego pochodzenia. Herezje były szybko potępiane zaś Artykuły Wiary cały czas potwierdzane. (…) Kościół nie szukał kompromisu Wiary z heretykami lub fałszywymi prorokami. (…) Żaden Papież nie próbował „otwierać okna” czy „dostosowywać Kościół do nowoczesnych czasów”. Każda próba czynienia koncesji na rzecz upadłej natury człowieka spotykała się z silnym sprzeciwem ciała nauczycielskiego i przywództwa Kościoła, pamiętających o tak mocnych ostrzeżeniach jak te Apostoła Jana (2 J, 7-11) (…) Tym których, chcieli by narażać na szwank doktrynę z powodu ‘ekumenizmu’ św. Paweł szczerze pyta: ‘jakąż wspólnotę ma światłość z ciemnością?’ (2 Kor 6,14). Po śmierci Papieża Piusa XII w roku 1958 widzimy po raz pierwszy w dziejach Kościoła ostre przeciwstawienie się tej zasadzie: zachowania Prawdy za wszelką cenę. Pod presją ruchu ekumenicznego’ wielu nauczycieli, teologów, a nawet czołowych przywódców Kościoła Katolickiego, w tym Papież Paweł VI, przyjmują utopijną jedność ludzkości pod Jednym Światowym Kościołem i Jednym Światowym Rządem. Ta ‘EKUMANIA’ jest nie tylko zwykłym marzeniem kilku radykalnych duchownych i zakonnic, lecz dotknęła już większość kleru w wielu krajach, zwłaszcza młodsze generacje katolickiego duchowieństwa.
Z pewnością jednym z wielu celów Soboru Watykańskiego II było propagowanie ‘jedności’. Dlatego zaproszono do udziału protestanckich i niekatolickich przedstawicieli wszelakiej maści. (…) Po raz pierwszy w dziejach Kościoła heretycy i schizmatycy zasiadali razem z hierarchią katolicką aby omawiać przyszłość tej Bożej Instytucji – Kościoła Katolickiego. Nic dziwnego że wynikiem takiego soboru była całkowita klęska! (…)
Większość ekumenicznych zelotów wierzy że w celu propagowania jedności z protestantami, żydami, komunistami, masonami i innymi wrogami Kościoła, Katolicka Wiara Apostołów musi zostać rozwodniona, i nie tylko Liturgia ale wszelkie praktyki Tradycji Katolickiej, które stanowią przeszkodę do owej jedności muszą zostać usunięte. Dlatego w obecnej epoce posoborowej jesteśmy świadkami procesu destrukcji Wiary Katolickiej. To co rozpoczęło się jako ‘ekumenizm’ zmierza do apostazji!”
- Wiktor zauważał w szczególności haniebne porozumienie między Watykanem a Sowietami zapewniające tym ostatnim milczenie Soboru Watykańskiego II w kwestii komunizmu.
W numerze z lutego 1979 (https://frfenton.files.wordpress.com/2016/07/orcm-feb-791.pdf) w tekście dotyczącym katolickiej nauki na temat kary śmierci o. Wiktor ukazywał hipokryzję zwalczających ją liberałów: „Pamiętajcie także że owi ‘liberałowie’ są tymi samymi ludźmi, którzy promują wszelkiego rodzaju środki przeciwne życiu: sterylizację, wazektomię, antykoncepcję, homoseksualizm, aborcję na żądanie, etc. Jest to najpotworniejsza obłuda – wzywanie do niszczenia dzieci w łonie matki i jednocześnie żądanie by pozwalano żyć mordercom.”
Wybór Karola Wojtyły na papieża początkowo przyjął o. Wiktor z optymizmem, który jednak po kilku miesiącach się rozwiał (za: https://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:-BTBbzg4riYJ:https://www.eclipseofthechurch.com/TheWilliamsonAffairIV.htm+&cd=2&hl=pl&ct=clnk&gl=pl). Do końca swych dni pozostał wierny Tradycji Kościoła i tradycyjnej Mszy Świętej w rycie rzymskim, opierając się na bulli Quo primum tempore. Jak wspominał o. Paweł Kramer STB w swojej książce The Suicide of Altering the Faith in the Liturgy (p. 167) “O. Mróz opowiedział mi że św. Maksymilian wezwał go by zawsze pozostał wiernym Tradycji. ‘Diabeł’ – rzekł św. Maksymilian – ‘posiada Biblię ale jest w Piekle. To Tradycja zaprowadzi cię do Nieba”. Św. Maksymilian ujawnił o. Mrozowi w roku 1939 liczbę dni jaką pozostała mu w życiu i dlatego wiedział on kiedy dokładnie w kwietniu 1992 roku zostanie powołany do wiecznej nagrody. Św. Kolbe przepowiedział że o. Mróz będzie wyklętym w późniejszych swych latach i proroctwo to wypełniło się kiedy o. Mróz został wyrzucony z zakonu franciszkanów i wreszcie ‘ekskomunikowany’ za odmowę porzucenia Mszy trydenckiej i przyjęcia Novus Ordo.”