Królowa naszych świętych (z: Królowa korony polskiej : odczyty dla Towarzystw Marjańskich)
Papież Grzegorz XVI, który rządził Kościołem od r. 1831 do 1846, nazwał Polskę z okazji beatyfikacji bł. Bronisławy, „matką świętych”. I nie jest przesadą takie powiedzenie, bo od pierwszych wieków, odkąd Polska jest chrześcijańską, tak wielka ilość świętych i świątobliwych Polaków i Polek niby gwiazdy jasne zdobiła firmament nieba polskiego, że niepodobna ani znać, ani tym mniej wyliczyć tych wszystkich, którzy miłością Boga i cnotami heroicznymi byli dla swych współziomków światłem i wzorem. Jeżeli jakiś naród może się pochlubić większym orszakiem świętych, którzy z niego wyszli, to jest to osobna łaska Boska. A znowu nie będzie można nazwać niesłusznym takiego twierdzenia, że naród polski, który od wieków odznaczał się tak szczególną czcią Maryi, że można by go wprost nazwać narodem Maryi, swój wielki zastęp świętych otrzymał od Boga przez Tę, którą tak bardzo kochał, przez Maryję. Na odwrót okazuje się, że prawie wszyscy święci i błogosławieni patronowie nasi, o których mamy pewniejsze wiadomości, byli w szczególny sposób czcicielami Najświętszej Panny. Dlatego kreśląc w tych odczytach dzieje czci M. B. w Polsce, należy też pokazać, jak ta cześć objawiała się u świętych naszych. Ponieważ zaś w krótkich słowach nie można dać na nią wyczerpującego poglądu, przeto chcemy choć nieco zobrazować, jak czcili i kochali Marję ci z naszych świętych, którzy są bardziej znani albo z jakiej osobnej przyczyny na uwagę zasługują.
Jako jednego z pierwszych wielkich czcicieli Marji w Polsce, o których nam historia donosi, należy wymienić św. Jacka. Święty ten, pochodzący z rodziny Odrowążów, urodził się w r. 1183 na Śląsku, który wtedy jeszcze cały należał do Polski. Będąc już kanonikiem krakowskim, wstępuje w Rzymie do niedawno założonego zakonu dominikańskiego, przyjęty doń przez samego założyciela, św. Dominika. Po powrocie do Ojczyzny całe życie swoje poświęca niestrudzonej pracy dla dobra dusz swych ziomków, świadcząc im wprost niezliczone dobrodziejstwa i przysługi na polu duchowym. Chcąc krótko wyrazić, co ten święty w Polsce dla Kościoła i wiernych zdziałał, powiemy, że szerzył i utwierdzał ducha pobożności przez zakładanie klasztorów, przyczynił się wielce do umocnienia wiary, odbywając dalekie podróże misyjne i stawiając kościoły, wreszcie rozpowszechniał cześć Najśw. Panny i zaprowadził w Polsce modlitwę różańcową. Z pomiędzy klasztorów, przezeń założonych, zasługuje na uwagę klasztor oo. dominikanów w Krakowie, w którym on był pierwszym przeorem, a który do dziś istnieje. W podróżach misyjnych zaś, przedsięwziętych, kiedy już ożywił wiarę w Krakowie, podziwiać możemy jego niezmożonego ducha misjonarskiego, dla którego żaden trud, żadne poświęcenie nie jest za wielkie, byle tylko służył duszom ludzkim. Więc jedną podróż misyjną skierował z Krakowa aż do Prus, na Pomorze i Litwę, skąd potem dalej udał się do Danii i Szwecji. Tam, gdzie dziś jest Gdańsk postawił pierwszy kościół. Powróciwszy do Krakowa, wyruszył na Ruś, żeby ją zjednoczyć z Kościołem. Przy tej sposobności fundował klasztory we Lwowie i Haliczu.
Wreszcie św. Jackowi zawdzięcza Polska znajomość modlitwy różańcowej, która niedawno była powstała. Ułożenie jej bowiem w tej formie, w jakiej ją dzisiaj znamy, przypisuje się św. Dominikowi, przełożonemu św. Jacka.
Św. Jacek podczas swoich podróży wszędzie uczył Polaków tej modlitwy, przy czym, sam ożywiony gorącą miłością ku Najśw. Pannie, wskazywał na Nią wobec braci swoich jako na Matkę i 0piekunkę i jedyną nadzieję i pewną kotwicę życiową.
Matka Boska zaś odwdzięczyła się mu za tę miłość i szerzenie Jej czci. Wyjednała mu taki dar ognistej wymowy i takie błogosławieństwo w jego pracach misjonarskich, że umiał on kruszyć serca, najbardziej w grzechach zatwardziałe. Kiedy raz modlił się za grzeszników, miał to szczęście usłyszeć od swej kochanej Niebieskiej Pani te słowa: „O co tylko przez imię moje Jezusa prosić będziesz, otrzymasz.” Więcej jeszcze trzeba powiedzieć ,o nadzwyczajnych laskach, którymi był przez Boga uprzywilejowany. Misje jego i kazania niejednokrotnie cudami były poparte. Tak było też razu pewnego w Kijowie. Kiedy w kościele, który sam wystawił na cześć Matki Bożej, odprawiał mszę św., usłyszał nagle krzyk: Tatarzy w mieście!
Żeby ustrzec Jezusa w Eucharystii od zbezczeszczenia, zabiera Najśw. Sakrament i śpiesznie uchodzi z kościoła. Wtem słyszy głos od ciężkiej, alabastrowej statuy Najśw. Panny: „Jacku, Syna mego zabierasz, a mnie tu zostawiasz?” Święty bierze zatem i ów ciężki posąg Matki Boskiej, ale czuje, że w rękach jego stał się on lekkim jak piórko i niesie ten skarb do Halicza. Na pamiątkę tego cudu przedstawia się zwykle św. Jacka z cyborium w jednej ręce, a posągiem M. B. w drugiej. Statua zaś, którą ten święty uratował, znajduje się dziś w kościele oo. dominikanów we Lwowie.
Umarł nasz święty w r. 1257 w samo święto Wniebowzięcia Tej, którą za życia tak ukochał i której cześć tak głosił. Dlatego też, jak widziała jego cioteczna siostra bł. Bronisława, Bogarodzica sama wyszła mu naprzeciw w otoczeniu wielu aniołów i wprowadziła jego duszę do nieba.
Równocześnie prawie z św. Jackiem żyła św. Jadwiga, żona Henryka Brodatego, księcia polskiego i śląskiego. Urodziła się w roku 1174 a umarła 1242 r. Na obrazkach wyobraża się ją zwykle z klasztorem w rękach, ponieważ ona to wystawiła i zaopatrzyła w Trzebnicy na Śląsku wielki klasztor, obliczony na 1000 osób.
I ta święta obok innych wielkich cnót odznaczała się wielką czcią i wielkim nabożeństwem ku Najśw. Pannie. Pragnąc tę cześć i u innych ożywiać, darowała obrazy Maryi do rozmaitych kościołów i kaplic. Jeden z tych obrazów, mianowicie w Orłowej na Śląsku, jeszcze dzisiaj cudami słynie. Umierała, całując statuetkę Najśw. Panny i tak silnie tę statuetkę ściskała, że jej wcale z rąk świętej i po śmierci wyjąć nie można było. Dlatego z tym posążkiem została pochowana, a kiedy 19 lat później, z okazji jej kanonizacji, grób jej otwarto, znaleziono trzy palce u lewej ręki, którymi go trzymała, zupełnie jeszcze całe.
Niemal w tym samym czasie co św. Jacek i św. Jadwiga szerzyła blask swych cnót i nabożeństwo Tu M. Boskiej bł. Kunegunda czyli błogosł. Kinga, żona Bolesława Wstydliwego (ur. 1224, umarła 1292 r.). Wiele można by mówić o jej nadzwyczajnych cnotach i o cudach, które Bóg za jej przyczyną działał. Męża swojego np. nakłoniła, żeby, choć w małżeństwie, mogła żyć w dziewiczej czystości. My chcemy tu wziąć pod uwagę tylko jej szczególną cześć ku Najśw. Pannie. I tak według starych kronik na jej to prośby zaprowadził mąż jej w Polsce roraty czyli ową uroczystą mszę św. w adwencie ku uczczeniu Najśw. Panny.
Ilekroć zaś podczas swych podróży ujrzała kościół poświęcony Bogarodzicy, zsiadała z wozu i pieszo i boso śpieszyła do niego, nie zważając, że nieraz ostre kamienie, a nawet ciernie raniły jej nogi. Przy tym od czasu do czasu rzucała się twarzą na ziemię, pogrążając się w gorącej modlitwie.
Kiedy po 40-letniem pożyciu z mężem owdowiała, nie słuchała próśb narodu, żeby objąć rządy, bo się lękała zgiełku i niebezpieczeństw światowych, lecz wstąpiła do zakonu klarysek. W klasztorze w Starym Sączu, który sama założyła i po królewsku uposażyła, pędzi resztę swoich dni wśród zdwojonych umartwień i wzmożonych cnót. Także tu w klasztorze, obrana jego ksienią, staje się szerzycielką czci M. Bożej. Jest bowiem wiadomość, że z siostrami „pieśni na cześć Najśw. Marji Panny w języku ojczystym śpiewała”. Szkoda, że te pieśni się nie zachowały, bo dostarczyłyby nam może niejednej ciekawej wiadomości o ówczesnej pobożności, a przytem mielibyśmy w nich jeszcze starszy zabytek języka polskiego od pieśni „Bogurodzica”.
Wreszcie czytamy o bł. Kindze, że ilekroć odmawiano w chórze antyfonę do Matki Boskiej „Ave Stella matutina” — witaj Jutrzenko, padając na twarz, całowała ziemię i łzami ją skrapiała w dziękczynnej modlitwie do Matki Bożej, że przez swoje macierzyństwo współpracowała ze swym Boskim Synem nad odkupieniem i zbawieniem ludzi.
Jeszcze dodam wzmiankę o pewnym cudzie czy legendzie, której opis znajdujemy w żywocie bł. Kingi, pochodzącym z 14-go wieku. Kiedy mianowicie po narodzinach świętej miano odbyć jej chrzest, dziecię miało wyraźnie wymówić: „Ave regina coelorum, mater regis angelorum” — witaj Królowo nieba, matko Króla aniołów.
Św. Jacek, św. Jadwiga, bł. Kinga, to wielkie wzory miłości Boga i czci Jego N. Matki w w. 13 wielkie ale nie jedyne. Bo z tego samego wieku trzeb aby wymienić jeszcze szereg innych wielkich czcicieli i czcicielek Maryi, jak: błog. Czesława, brata św. Jacka, błog. Wincentego Kadłubka, biskupa krakowskiego i znanego kronikarza polskiego, błog. Bronisławę z rodu Odrowążów, cioteczną siostrę św. Jacka; błog. Salomeę, córkę Leszka Białego.
Nim w następnym wykładzie wskażemy na inny okres czasu w historii polskiej, który podobnie obfitował w taką mnogość Świętych czcicieli Maryi, jak czas tu traktowany, wspomnę jeszcze o błogosł. Jakubie Strepie, arcybiskupie halickim. Żył on później blisko o 100 lat od świętych omówionych i również jako biskup swój wpływ wywierał, żeby cześć M. Bożej pomnażać.
II
Dwa okresy w historii naszej polskiej odznaczają się wielką liczbą sług Bożych, odbierających w Kościele naszym cześć jako święci i błogosławieni. Pierwszy z nich był to wiek XIII. Drugi taki okres stanowi wiek XV. W tym wieku XV zaś szczególnie stolica Polski, Kraków, daje Ojczyźnie naszej tylu świętych, błogosławionych i świątobliwych mężów i niewiast, że zwie się go „szczęśliwym wiekiem Krakowa” (felix saeculum Cracoviae). W Krakowie żyli wtedy: Św. Jan Kanty, profesor Akademii Krakowskiej, błog. Szymon z Lipnicy, mistrz nowicjuszów w zakonie franciszkańskim, błog. Ładysław z Gielniowa i błog. Jan z Dukli, obaj również franciszkanie.
Żyli wtedy w Krakowie i inni bardzo świątobliwi mężowie i żył ten, który stał się największą ozdobą tego wieku — św. Kazimierz królewicz.
O wszystkich tych wymienionych świętych i błogosławionych wiemy, że byli szczególnymi czcicielami Matki Bożej. Jeden z nich, błog. Ładysław z Gielniowa, ułożył, jak opiewa tradycja, utrzymująca się w zakonie franciszkańskim, pierwsze godzinki o Niepok. Poczęciu Najśw. Panny w języku polskim. Nie są to jednak te godzinki, które dziś o Najśw. Pannie śpiewamy, bo tekst godzinek błog. Ładysława zaginął, a nasze obecne pochodzą z późniejszych czasów.
Św. Kazimierz zaś, syn króla polskiego Kazimierza Jagiellończyka, a brat czterech innych królów i jednego kardynała, to najjaśniejsza gwiazda, która na niebie Kościoła w Polsce w owym czasie zajaśniała. Jest on patronem młodzieży polskiej, i jako taki służyć on może tej młodzieży za wzór wielkich i licznych cnót. Z nich wymieńmy choćby tylko jego żarliwą miłość Jezusa eucharystycznego, jego miłowanie cnoty czystości i — jego wielkie nabożeństwo do M. Boskiej. Od samego dziecięctwa już się niem odznaczał, a trwał w niem do śmierci, która zresztą już w wieku młodzieńczym przeniosła duszę jego do radości niebieskich. Urodził się bowiem w r. 1458, a umarł r. 1484. Wiemy o nim, że codziennie odmawiał długi hymn na cześć M. Boskiej, ułożony przez św. Bernarda: Omni die die Mariae — Dnia każdego Boga mego Matkę duszo wystawiaj! Z hymnem tym kazał się pochować, a kiedy 12 lat po jego śmierci grób otwarto, znaleziono zwłoki jego i kartę z owym hymnem pod prawą skronią tak nienaruszone, jakby je niedawno tam umieszczono.
Około 100 lat po św. Kazimierzu czyli w w. XVI wydała nasza Ojczyzna drugiego wielkiego patrona młodzieży, św. Stanisława Kostkę. (Ur. r. 1550 w Rostkowie na Mazowszu — um. r. 1568 jako nowicjusz w Rzymie). Jego całe życie, jakkolwiek krótkie, jest tak przesiąknięte płomienną miłością Boga i niedoścignioną czcią Matki Bożej, że można by je prawie nazwać jednym aktem adoracji Boga i jednym hymnem uwielbienia dla Najśw. Panny, a w krótkości trudno dać choć ogólne tylko pojęcie o tym, jak to młode serce tego anioła w ludzkim ciele Boga i Najśw. Pannę kochało. Kto ku swemu zbudowaniu pragnie dokładniej zapoznać się z jego życiem, niech lepiej sięgnie do jakiej książeczki, przedstawiającej je dokładniej. Pięknie pisze o tym świętym np. ks. Jan Badeni w swym dziełku p.t. „Święty Stanisław Kostka”, z którego tu podajemy niektóre szczegóły o jego dziecięcej miłości Matki Bożej.
Ogólnie można by powiedzieć, że stosunek św. Stanisława do M. Boskiej był to stosunek dziecka, całą swą istotą kochającego matkę, ze wszystkich matek najlepszą, stosunek zatem najbardziej serdeczny i najbardziej tkliwy, jaki tylko można sobie wyobrazić. Mówiąc o Najśw. Pannie, najchętniej też zwał Ją swoją Matką, a kiedy kto w czasach jego nowicjatu chciał wszczynać rozmowę o jego rodzicach, on zwykł był odpowiadać: „Ojcem moim jest Bóg, a matką Panna Najśw.” Jego były współnowicjusz o. Warszewicki pisze o nim, że „miłość Boża i cześć dla Najśw. Panny… było to światło i ciepło, opromieniające i przenikające każdą, by najdrobniejszą czynność świętego młodzieńca … Czy się modlił, czy jadł, czy pracował, czy rozmawiał, wszystko czynił dla większej chwały Bożej na cześć Maryi.” Do Niej myśli jego i uczucia stale tak powracały i Nią się tak zajmowały, że chwalił Ją nie tylko modlitwą, jak np. odmawianiem różańca i małego officium (łacińskie godzinki o Najśw. Pannie), ale że już w czasie, kiedy był jeszcze uczniem w szkole jezuickiej w Wiedniu, zamieniał — można prawie powiedzieć — naukę na nabożeństwo do Matki Boskiej. Powypisywał sobie bowiem na każdej prawie karcie swych książek szkolnych, na każdej prawie stronicy swych zeszytów jakieś akty strzeliste do Najśw. Panny, a kiedy się z tych książek czy zeszytów uczył, to wypisane słowa odczytywał lub całował i tak myśli swe do M. Boskiej zwracał. To znowu, kiedy mógł sobie sam temat wybierać do jakiegoś zadania szkolnego, najchętniej brał za przedmiot pracy jakiś tytuł pochwalny Najśw. Panny.
Tak samo później, kiedy już był w nowicjacie u oo. jezuitów w Rzymie, to nabożeństwo do Maryi ożywiało cały dzień świętego naszego. Przed każdym zajęciem zwracał się w stronę, o której wiedział, że tam się znajduje obraz M. B. W rozmowach zaś, skoro wspominano o Najśw. Pannie od razu się ożywiał; opowiadania o Niej stanowiły najmilszy przedmiot jego pogadanek z współnowicjuszami, a umiał on i z wielkim wdziękiem o dobroci, cudach, łaskach Najśw. Panny opowiadać i z wielką zręcznością rozmowy na ten temat kierować.
Za to też ta Niebieska jego Matka, dla której on żywił uczucia tak serdeczne i tkliwe, nawzajem opiekowała się nim jako dzieckiem najmilszym i wyjednała mu dwie największe łaski w życiu: powołanie zakonne i śmierć przecudnie piękną.
Gdy jako uczeń w Wiedniu leżał śmiertelnie chory, wtedy przyszła do niego w widzialnej postaci Najśw. Panna, trzymając Dzieciątko Jezus na ręku, złożyła następnie swe Boskie Dziecię na jego łóżku, by mógł je przycisnąć do serca, i dała mu polecenie, żeby wstąpił do zakonu jezuitów. Nie chcemy tu wcale silić się na przedstawienie, jakie szczęście nieziemskie musiał odczuwać św. Stanisław podczas tego objawienia. Mógłby je nam chyba tylko sam święty odpowiednio opisać, a że nie ulegał on żadnemu złudzeniu, o tym daje nam pewność cudowne odzyskanie zdrowia przezeń po oddaleniu się Matki Boskiej. Choć bowiem przedtem był tak ciężko chory, że lekarze nie robili żadnej nadziei na wyzdrowienie, a już o prędkim powrocie do zdrowia wcale nie było mowy, choroba tego samego dnia zupełnie i bez śladu ustąpiła.
Polecenie, od Najśw. Panny otrzymane, św. Stanisław spełnił. Mężnie przezwyciężył ogromne trudności, które stawały mu na przeszkodzie, i wstąpił jako nowicjusz do zakonu jezuitów w Rzymie.
Około 10 miesięcy już w klasztorze bawił, kiedy zbliżało się święto Wniebowzięcia Najśw. M. Panny (r. 1568). Nasz święty, który już raz doznał rozkoszy niebieskich, mogąc podczas swej choroby rozmawiać ze swą Matką i pieścić się Jej Dzieciątkiem, zatęsknił teraz znowu do podobnego szczęścia, ale nie przejściowego, lecz trwałego, i obudziło się w nim pragnienie, żeby już na święto Wniebowzięcia mógł być w niebie i widzieć chwalą Matki swej i razem z aniołami i świętymi hołdy swe Jej składać jako Królowej nieba. Ponieważ zaś jego stosunek do M. Boskiej zawsze nacechowany był dziecięcą prostotą i naiwnością, więc i teraz powziął myśl dziwnie naiwną, ale w tej swojej dziecięcej naiwności dziwnie piękną: Otóż starannie napisał list do M. B., w którym Jej wyjawia, jak bardzo by pragnął już w zbliżające się święto razem z Nią w niebie się weselić, i w którym Ją błaga, aby mu tej łaski nie odmówiła. Z listem tym na piersiach przystąpił w dzień św. Wawrzyńca, swego miesięcznego patrona, 10 sierpnia do Komunii św. i prosił tego wielkiego męczennika, aby wręczył jego pismo Najśw. Pannie i poparł wyrażoną w niem prośbę swą potężną przyczyną. I co się stało? — Matka Boska spełniła tę prośbę, bo czego by Ona zresztą nie uczyniła dla tego swego wybranego dziecka. Wieczorem tego samego dnia poczuł się św. Stanisław trochę słabym i dostał lekkiej gorączki. Ale nikt nie myślał, że choroba ta będzie już jego ostatnią podczas tej ziemskiej pielgrzymki, chociaż nasz święty to już wyraźnie powiadał. Lecz w wigilię święta Wniebowzięcia M. B. choroba nagle się wzmogła i wnet otaczający go zrozumieli, że przepowiednie świętego jednak nie były próżne. Św. Stanisław zaś zaczął gotować się na tę chwilę, kiedy uwolniony z pęt ciała, ujrzy swą Matkę Niebieską. Wyspowiadał się, przyjął Komunię św., przyjął oleje św. i szczęśliwy, z rozjaśnioną twarzą, wśród modlitw i pobożnych myśli i rozmów o Najśw. Pannie tej chwili oczekiwał. Nareszcie osłabł tak. że już i modlić się nie mógł. Wtedy całował raz po raz krzyżyk u różańca, który trzymał w ręku, i obrazek Najśw. Panny. Nagle twarz mu się rozjaśniła nieziemskim blaskiem, a otaczającym go zwierzył się, że Najśw. Panna przyszła po niego z orszakiem dziewic, aby go poprowadzić do nieba. Wnet też, trzymając koronkę w jednej ręce, a gromnicę w drugiej, słodko zasnął — właśnie w chwili, kiedy na niebie pojawił się brzask świtającego dnia. Uroczyste święto Wniebowzięcia swej ukochanej Matki św. Stanisław już obchodził w niebie.
Tak zakończył życie ten nasz święty patron polski. Krótko żył na świecie, ale swym krótkim życiem „wypełnił czasów wiele“, gdyż mimo tak krótkiego życia wzniósł się na taki szczebel cnoty, tak całą swą istotą zatopił się w miłości Boga, tak umiał swej ukochanej Niebieskiej Matce swe dziecięce przywiązanie tysiącznymi sposobami objawiać, jakby już długie lata postępował po drodze doskonalenia się wewnętrznego.
O św. Stanisławie, spraw, abyśmy choć w części stali się do Ciebie podobni!
Z czasów po św. Stanisławie wymieńmy jeszcze dwóch męczenników, którzy cześć Maryi i nabożeństwo do Niej i u siebie pielęgnowali i u drugich szerzyli i utrwalali, mianowicie św. Józafata Kuncewicza, arcybiskupa połockiego rusko-unickiego i Św. Andrzeja Bobolę , kapłana z zakonu jezuitów. Obaj oni pracowali nad utrwaleniem unii na Rusi i nawracaniem do niej schizmatyków i obaj w tej pracy apostolskiej ponieśli śmierć męczeńską, św. Jozafat w r. 1623, a Św. Andrzej Bobola w r. 1657. Obaj przy tym szukali pomocy dla swych prac na niwie Bożej w orędownictwie Maryi. Przy tym wiemy, że św. Jozafat Kuncewicz przyczynił się wielce do podniesienia wśród unitów czci Matki Boskiej żyrowickiej (na Litwie), Św. Andrzej Bobola zaś, który już jako uczeń w szkole zapisał się w szeregi sodalisów Maryi, stawał w obronie Jej przywilejów, nieuznawanych przez schizmatyków, szczególnie w obronie przywileju Jej Niepokalanego Poczęcia, i wszelkie łaski, które odbierał, przypisywał Jej przemożnemu wstawiennictwu.
Mówi się: „verba docent — exempla trahunt“ „słowa pouczają, ale przykłady pociągają.” Niechże i te przykłady będą dla nas pobudką do naśladowania świętych w czci Maryi. Ostatecznie wszyscy dążymy tam, gdzie święci się teraz znajdują, do nieba, a najpewniejszą drogę do tego celu wybierzemy, jeżeli damy się prowadzić Jej matczyną ręką. Byleśmy tylko zawsze mocno się jej trzymali, a przebędziemy szczęśliwie tę drogę życiową, niebezpieczeństwami najeżoną, i przejdziemy szczęśliwie ów pomost, który łączy doczesność z wiecznością — w śmierci godzinie Ona będzie przy nas.