O Maryjo bez grzechu poczęta módl sie za nami

16 stycznia Świętego Berarda i Tow. MM

16 stycznia Świętego Berarda i Tow. MM

16 stycznia Świętego Berarda i Tow. MM

Święty Berard i Tow. MM. (16 stycznia)

Skoro tylko święty Franciszek za natchnieniem Bożym zrozumiał, że Panu Bogu miłą będzie ofiarą, gdy zakon jego nie tylko swych członków uświątobliwiać, lecz też o zbawienie dusz ludzkich troszczyć się będzie, postanowił zaraz zakres działania zakonnego znacznie rozszerzyć a nawet zapragnął ludy w grubych mahometanizmu błędach pogrążone nawrócić. Sam z jednym tylko towarzyszem udał się na wschód, by w Egipcie i Palestynie głosić naukę Chrystusową, — natomiast w zachodnie kraje także pod nawałą muzułmanów podówczas jęczące, wysłał sześciu zakonników a mianowicie: Witalisa, Berarda, Piotra, Akkursa, Adjuta i Otona. W drodze zachorzał nader ciężko Witalis, przełożony tej misjonarskiej drużyny, złożywszy przeto staranie o resztę braci w ręce Berarda, sam z poddaniem woli Bożej pozostał a tamtych z Berardem i serdecznym błogosławieństwem w drogę wyprawił.
Dla Berarda i towarzyszy była to pierwsza dalsza a prawdziwie apostolska wycieczka. Z nieporównanym zapałem zagrzewając jedni drugich, pospieszali w strony opanowane przez niewiernych. Zaledwie stanęli w Sewilli w południowej Hiszpanii, zaraz zgromadzili około siebie liczną gromadę muzułmanów i zaczęli im głosić Chrystusa Z ognistą wymową a nieprzepartą logiką dowodzili, że nauka Mahometa jest stekiem kłamstw i fałszu i jedynie religia, którą Syn Boży z niebios przyniósł na ziemię zbawić jest zdolną. Obecny temu pewien książę mahometański w taką wpadł na braci pasję i wściekłość, że ich w pierwszej chwili porwać i głowy im pościnać rozkazał. Syn jego atoli, któremu mowa misjonarzy wydawała się wprawdzie nader śmiałą i dziwną, lecz przy tym zajmującą, wyprosił dla nich życie u ojca i karę śmierci zmieniono im na dalekie wygnanie do Maroka.
Tak samo jak przedtem groźbę śmierci tak teraz wygnania, przyjęli bracia zupełnie spokojnym umysłem. Im było zupełnie wszystko jedno, głosić królestwo Chrystusowe w Sewilli czy w Maroku — tu czy tam pracować jedno im było, byle światłem ewangelii rozjaśnić niewierne dotąd serca.
Spokojnym tedy a nawet wesołym umysłem przyjęli tę zmianę wyroku i porwani na okręt odjechali za morze.
Berard, który wybornie władał językiem arabskim, chętnie się nim posługiwał w nawracaniu. Zaledwie stanęli na marokańskiej ziemi, natychmiast rozpoczęli nawracanie. Tu w Maroko, tak samo jak przedtem w Sewilli tłumy muzułmanów otaczały naszych braci. W niejednego sercu spoczęło ziarno tej siejby Bożej, inni natomiast wrzaskiem i krzykiem przeszkadzali braciom w głoszeniu ewangelii. Razu pewnego król Miramolin przechodząc ze swym wspaniałym i licznym orszakiem ulice miasta, spostrzegł naszych braci i wielki tłum ludu około tychże. Rozciekawiony zbliżył się i posłuchał czego uczyli. Z tej sposobności skorzystał Berard i z niesłychaną siłą zaczął zwalczać straszne błędy Mahometa, jego samego nazywając oszustem i zwodzicielem ludu.
Tego już było trochę za wiele królowi, rozgniewany srodze, kazał wyrzucić Berarda i jego towarzyszy po za granice swego państwa, co też rozjuszony tłum ludu wśród piekielnego hałasu uskutecznił Po za obrębem miasta objęli straż nad braćmi, przeznaczeni do tego żołnierze, ale z pod ich czujnej opieki umieli się jakoś bracia wyzwolić i nieustraszeni wcale do tegoż samego powrócili miasta.
I znowu stanęli na rozstajnych drogach, by przechodzącym niewiernym głosić słowo Boże. Wyrzucono ich powtórnie, lecz Berard i towarzysze wrócili znowu. Śmiałość ta i odwaga imponowała muzułmanom, nie chcieli im więc nic złego robić, lecz że król ścierpieć nie mógł, by mu ktoś pod bokiem nienawistną głosił wiarę, przeto znowu wyrzucić ich rozkazał.
W czasie tego trzeciego wygnania Pan Bóg znamienitym cudem rozsławił sługi swoje. Gdy się tak Berard z towarzyszami tułał po pustyni, przemyśliwając nad sposobem powrócenia do miasta, spotkało ich wojsko z królem na czele i pochwyciło. Uwięzieni musieli się wlec tam, dokąd szło wojsko. Po wielu dniach uciążliwej drogi, zabrakło wody do picia. Przetrząśnięto całą okolicę… nigdzie ani źródełka. Król i żołnierze upadli ze znużenia doszczętnie — rozpacz brała wszystkich, bo nigdzie ratunku nie widzieli. W taką straszną chwilę, Berard padł na kolana, modlił się czas jakiś gorąco, a potem kijem swym uderzył w palący pod nogami piasek i natychmiast wyborne a obfite wytrysło źródło. Całe wojsko pokrzepione i posilone ze zdumieniem patrzało na tych zakonników, co tak nadzwyczajnego dokazali cudu. Skłonniejsze też ucho dawano teraz ich naukom. Szmer uwielbienia dla nich rósł w całym obozie.
Zaniepokoiło to mocno króla i w lot zrozumiał jak niebezpieczni dla jego wiary mogą się stać ci zakonnicy. Kazał ich przeto przyprowadzić przed siebie, obiecywał im bogactwa, wysokie godności i wszelkie roskosze jakie tylko w życiu znaleźć można, byle się wyrzekli Chrystusa a uwierzyli w Mahometa, lecz Berard i bracia z oburzeniem odrzucili te ponęty i tym głośniej wyznawali Zbawiciela. Wyrzucali też królowi na oczy jego zatwardziałość, że nawet oczywistym cudem Bożym przekonać się nie daje; i otwarcie zażądali by król porzucił szatana i jego fałsze niecne a oddał wraz z ludem cześć i pokłon Bogu prawdziwemu.
Rozdrażniony po nad wszelki wyraz Miramolin z gniewem rzucił się na Berarda i mieczem rozpłatał mu głowę. Widok krwi rozsrożył jeszcze bardziej tego okrutnego człowieka i własną ręką wszystkim braciom zadał śmierć okrutną. Tak w dniu 16 stycznia 1220 roku chwalebną śmiercią stwierdzili ci odważni słudzy Boscy, jak wielce miłym dla nich było Chrystusowi Panu złożyć życie własne w ofierze.
Pierwsi to byli w zakonie franciszkańskim męczennicy, gorące też dzięki za nich składał św. Franciszek Panu Bogu, a Bóg dobry tak licznymi cudami wsławił sługi swoje, że zniewolony tym Sykstus IV w r. 1481 ogłosił Berarda i jego towarzyszy świętymi. Z czego Panu Bogu niech wiekuista płynie chwała.
Uwagi nad żywotem.
1. Pierwszym co w tym żywocie na uwagę się ciśnie, jest ów zapał święty jakim gorzał Franciszek z Asyżu i jego towarzysze. Zrozumieli oni, że nie tylko siebie uświątobliwić mają, lecz i do zbawienia innych ręki im przyłożyć należy, aby Boży dar wiary nie marniał wśród ludzi, gdyż bez wiary nie podobna podobać się Bogu. (Żyd. 11. 6). Tymczasem widział Franciszek tyle jeszcze ludów pogrążonych w niedowiarstwie, tyle czci odbieranej przez szatana wśród wszystkich bałwochwalców; tyle dusz na wieki straconych dla nieba, a tu Zbawiciel tak wyraźnie i dobitnie sam powiedział, że tylko ten: kto uwierzy i ochrzci się zbawion będzie, n kto nie uwierzy będzie potępion. (Mar. 16. 16) — Żal mu było tych nieszczęśliwych, na których duszy zaległ wieczny cień błędu i niewiary, więc ochoczo porywa się do dzieła nawracania i sam nawracać idzie i swym współbraciom zakonnym nawracanie zleca. Zaprawdę ! jakiż to potężny a święty zapał w piersi naszego Patriarchy, skierowany ku rozszerzeniu królestwa Chrystusowego na ziemi. A my? czy mamy równy, lub przynajmniej podobny zapał dla sprawy Bożej, dla wiary świętej, dla uświątobliwienia własnego i tych bliźnich wśród których Bóg nas postawił?
2. Weźmy teraz na uwagę tę nieporównaną ofiarę pierwszych onych męczenników zakonu franciszkańskiego, którą na ołtarzu swej gorącej wiary złożyli. Nie przeraziła ich podróż daleka a przykra, w jaką wysłani zostali; nie wstrzymały od świętego przedsięwzięcia niewygody, trudy, ni wreszcie prześladowanie, jakie ich zaraz na pierwszym kroku spotkało. Świetne obietnice ziemskiego szczęścia, zarówno jak ponure groźby śmierci nie wymogły na nich odstępstwa od wiary i zaparcia się Chrystusa. Wszelkim dobrem ziemskim wzgardzili, by zapewnić sobie niebieskie; ochoczo własną krew przelali w celu nawrócenia tych, za których i Zbawiciel krwi Swej na krzyżu nie żałował.
O jakże w porównaniu z tern wszystkim skąpo i jałowo przedstawia się życie nasze. Jakaż to u nas pustka w duszy, jaka ospałość w zaznajomieniu się z duchem wiary, jakie lenistwo w doskonaleniu siebie! O innych, o braciach w Chrystusie, wcale nawet nie myślimy, a są niestety nawet tacy rodzice, którzy własne dziatki bez nauki katechizmowej, bez pouczenia o Bogu lekkomyślnie i nagannie pozostawiają. Biada im będzie na strasznym sądzie Bożym!
3.Pomyśl jak wspaniałą nagrodę otrzymali owi święci męczennicy w Maroku. Chóry aniołów niosły przed nimi palmy zwycięskie i w tryumfie wprowadzono ich dusze do nieba, gdzie z rąk samego Jezusa Chrystusa otrzymali koronę chwały nigdy niewiędniejącej. Całe niebo uczciło tych, co świadectwo krwi swemu Zbawicielowi złożyć umieli. Czyżby cię bracie miły widok tej chwały i nagrody nic nie wzruszał? Czy nie uczuwasz w twej piersi żadnego świętego zapału, by w granicach twej możności pracować i poświęcać się dla dobra wiary, dla chwały Bożej? A wszak ci to nie jest rzecz ani zbyt trudna, ani niemożebna. Sam przede wszystkim kochaj Boga z całej duszy, innych do tego zachęcaj, obyczaj chrześcijański wprowadzaj do domu twego, bądź dla bliźnich dobrym przykładem, dźwigaj twych braci gdy który upadnie, umiej się za błądzących i niewiernych modlić, nie szczędź jałmużny na dzieło rozszerzenia wiary — a wtedy będziesz dobrym współbratem onych świętych męczenników, co w obronie wiary życie dali — i godnym staniesz się członkiem tego II! Zakonu, który Święty nasz Ojciec założył, by panowanie Chrystusowe utrwalić i rozszerzyć w sercach ludzkich wszechstronnie.

0:00
0:00